Biegam od 2014 roku, choć gdy patrzę na innych, to „biegam” wydaje się być zbyt dużym słowem. Dla nich bieganie oznacza jednostki treningowe, przygotowania, długie wybiegania, życiówki, przerwy zimowe i dopiero po tym wszystkim bieganie właściwe Ja w sumie … no dobra, coś tam więcej poza „właściwym” robię. Od zawsze mówiłem, że nie lubię „łykać asfaltu”, kręcą mnie trasy terenowe, góry, biegi na orientację, myślałem o biegu po schodach, na skocznię itp. Do dziś pamiętam swój pierwszy parkrun Kraków, gdy wybiegając na Aleję Focha i widząc w oddali wieże Kościoła Mariackiego pomyślałem: o nie… jak ja nie lubię tego odcinka. Pamiętałem go, bo wcześniej trenowaliśmy na Błoniach do Poland Business Run Tyle nudnego asfaltu tylko na wprost … człap, człap, człap … Nie pamiętam już nawet, czy nie przeszedłem do marszu bo … nuda…
Lata mijały, ja jakoś tak czasami częściej, czasami rzadziej biegałem parkrun Kraków i ten odcinek już przestał mnie straszyć. Ale nadal było „nie lubię asfaltu”.
Rzadko biegałem więcej, niż 5km gdzie indziej, niż w terenie. 12+km na Bieg Trzech Kopców – spoko. 23km na Magurun Ultramaraton Magurski – super (choć w tym roku z racji godziny startu odpuściłem). W któreś wakacje pokręciłem trasy dookoła Krynicy – rewelacja. Ale w Gródku nad Dunajcem 10km asfaltem – no jakoś przeszło. Pod koniec 2019 roku stwierdziłem, że szarpnę się na półmaraton. Został tylko Lisiecki. Przebiegłem, częściowo przeszedłem – zaliczony, ale utwierdził mnie w tym, że … nie lubię łykać asfaltu.
I tak nastał sobie rok 2020
Grzesiek, zapisz się na maraton. Gdzie? Ja? Na maraton?! Przyszła jesień, na którą miała być przeniesiona cała krakowska triada – zaświtała szalona myśl: a może machnąć triadę w miesiąc z haczykiem? No ale wiadomo jak było, że nie było …
2020/2021 za sukces mogę chyba uznać utrzymanie w ryzach wagi, która choć nie spadła, to przynajmniej nie wzrosła. Ale z 15kg mniej do maratonu zostało wciąż 12. I znów: Grzesiek, zapisz się na maraton. Ja? Maraton? Nie, jeszcze nie. Grzesiek, zającuję na 5:00:00, zrobimy! No ok, 5:00:00 nie brzmi groźnie, to może się zapiszę … za rok. Przecież nie lubię łykać asfaltu.
2021 minął w zasadzie bez zawodów. Nie wiadomo, czy się odbędą, czy nie będą ostatecznie rozgrywane wirtualnie, a wirtualnie to ja sobie mogę pobiegać bez zapisywania. Zapisałem się tylko na 7. Cracovia Półmaraton Królewski (no dobra, nie lubię łykać asfaltu, ale w końcu trzeba choć połówkę zrobić w swoim rodzinnym mieście, a poza tym mam pakiet za pół ceny) i moją ulubioną, krakowską trasę 14. Bieg Trzech Kopców.
Pytany, jak mi poszło na BTK śmiałem się, że wykorzystałem więcej z opłaconych dwóch godzin, niż poprzednim razem. Chyba Aleksandra Dobaj stwierdziła, że podoba jej się takie podejście
7. Cracovia Półmaraton Królewski
W minioną niedzielę zrobiłem 7. Cracovia Półmaraton Królewski
Gdy piszę ten tekst jest wtorek, zegarek twierdzi, że od półmaratonu przespałem w sumie 8 godzin, ledwo chodzę (sukces że chodzę ) – ale co tam, wciąż się japa śmieje, banan od ucha do ucha i jadę na endorfinach!!! A przecież ledwo doczłapałem do mety, bo zatkałem się batonem (już wiem, że baton w góry ok, na półmaraton tylko żele), a przez połowę dystansu jeszcze stopa mnie mrowiła (jak mam idealnego Salomona w teren, to na asfalt wciąż nie mogę się w nic wstrzelić). No i przecież: JA NIE LUBIĘ ŁYKAĆ ASFALTU!!!
To jak to tak, że tak?
Ano chyba to tak, że te 21+km po asfalcie to tylko … taki dodatek, który trzeba zrobić, by cieszyć się resztą. Jak bowiem wyglądał cały bieg z mojej perspektywy? Pominę odbiór pakietów (wielkie brawa i podziękowania dla wolontariuszy!) i rozgrzewkę. Idę do swojej strefy startowej, ostatniej dostępnej dla tych, co >2:10:00, a którą żartobliwie po zeszłorocznym Magurun nazywam „strefą zwiedzających”. Na 2:10 prowadzić nas mają Edmund Jastrzembski i Romano Antonio. Edmund zającuje w Krakowie gościnnie, Romana wcześniej nie znałem, ale w czapce krakowskiej i z … małym nagłośnieniem w ręce … już się robi intrygująco. Pojawia się Andrzej Zawada, wiem że tam gdzieś ciut dalej radosna ekipa z parkrun Kraków
Idziemy na start. „Richie” !!! Będzie fota! – no i była taka, że wrzucił ją jako zajawkę całej relacji:
No to start!
Stajemy, linia startu, jak i wcześniej startujący drzemy się DZIESIĘĆ! DZIEWIĘĆ! OSIEM! SIEDEM! SZEŚĆ! PIĘĆ! CZTERY! TRZY! DWA!! JEDEN!!! Poszli… Edmund pilnuje czasu i prowadzi nas w 6’00”, jak dodać spowolnienie w punktach odżywiania wyjdziemy ciut poniżej 2:10:00. Roman jak ostrzegał, tak i zrobił – od początku nawija: o Alei Pokoju, o Ofiar Dąbia, o stopniach wodnych w Krakowie, o Zabłociu … pierwszy punkt nawodnienia, Konopnickiej, Błonia i już półmetek … praktycznie cały czas wokół mniejsze lub większe grupy dopingujących kibiców, co kawałek punkty dopingowe z muzyką. Niestety, na półmetku poczułem mrowienie stopy – ale nadal twardo trzymałem się z Edmundem. Pod Wawelem punkt nawodnienia, sięgam po banana by coś zjeść. Niestety banan robi fik i już nie mam banana. Ale spoko, mam przecież batony … i to był największy błąd Jak zacząłem żuć batona na Wiślnej, to tak się nim zamuliłem, że musiałem zwolnić, Edmund z Romanem polecieli swoim tempem a ja memłając batona w zębach praktycznie przeszedłem przez Rynek. Na trochę poniósł mnie doping dzieci i żony (które akurat tu stały i wypatrzyły mnie wśród biegaczy), ale żucie batona plus mrowienie w stopie skutecznie mnie zatrzymało. Trochę idąc, trochę podbiegając starałem się kontrolować czas by zdążyć choć na 2:20, czyli czas z Lisieckiego. Niestety, nie udało się. Ale zapamiętałem jeszcze zupełnie nieznaną mi dziewczynę z pomponami, która widząc mnie idącego przed ostatnim zakrętem pod halę zachęcała krzycząc zachrypniętym już głosem „TO JUŻ KOŃCÓWKA, DASZ RADĘ!”. I widać było, że sama cieszyła się, gdy po tym jeszcze zerwałem się do biegu. I Wanda Barańska wyprzedzająca mnie na tymże zakręcie, co też dało mi lekkiego kopa. I ostatni dobieg do wejścia do hali, gdzie jeszcze na chwilę zwolniłem. I błękitną metę świecącą na środku hali, którą jak tylko zobaczyłem włączył mi się tryb „turbo” – i drąc się coś w stylu „ŚRODEK WOLNY!!!!” pognałem do końca wyprzedzając na tej ostatniej prostej między innymi Lastowiec.pl i jeszcze kilka innych osób. GPS wyłączył się na bramie hali, więc nie wiem z jaką prędkością wpadłem na metę – ale stawiam, że to był najszybszy finisz w moim życiu.
Bieg się skończył … a wcale że nie!
Odebrałem i wlałem w siebie całe OSHEE. Doczłapałem do depozytu, gdzie jeszcze nie doszedłem do stanowiska a chłopak już pędził z moim workiem. Wyszedłem, wracam na łąkę koło hali, wziąłem napój regeneracyjny 0%, o jest Wanda, Ula, Wlodzimierz i inni znani z parkrun-ów. Trochę zeszło ze mnie przybicie wynikiem, hi hi – ha ha, ciasto, piwk… znaczy napój regeneracyjny … Od słowa do słowa mówię, że po dziś to nie widzę się na maratonie. Na pewno dasz radę.
Przyszła kolejna ekipa.
Siedliśmy pogadać – Grzesiek, lecimy za miesiąc do Larnaki na maraton, lecisz z nami? No gdzie, po dzisiaj to ja się na maraton nie widzę. Oj tam, oj tam – masz cztery tygodnie na przygotowanie, spoko dasz radę. A zresztą jest też chyba półmaraton
To co, lecisz?
Słuchajcie, no muszę to z siebie wyrzucić: jesteście CUDOWNI!!! Cały ten bieg był jakimś takim szaleństwem, w którym najmniej istotne było czy 42 czy 21 czy ile tam km. Czy zrobi się życiówkę (brawa dla tych, co się im udało), czy po prostu poleci się ze zwariowaną ekipą „zwiedzających”.
Podziękowania
Ekipa I Ty Możesz Być Wielki ma na nie odrębną półeczkę, dziś więc nie obraźcie się, ale ITMBW pominę i skupię się na:
Piotr: bez Ciebie nie byłoby parkrun Kraków, a ja nie miałbym możliwości poznania tylu fantastycznych ludzi.
Kuba: za treningi, na które choć staram się, to nie zawsze mam siłę lub możliwość dotrzeć.
Ryszard „Richie” Kułaga – Fotografia: za zdjęcia, bo przecież wiadomo że „biegam po to by mieć foto”
Ula i Wlodzimierz: za terenową odmianę w postaci parkrun Puszcza Niepołomicka, Niepołomice. Planuję być na 20stce!
Wszystkim wymienionym powyżej, ale i tym niewymienionym z imienia bo jest Was tylu, że nie chciałbym kogoś pominąć, a dlaczego te osoby powyżej wyróżniłem chyba nie muszę wyjaśniać.
Żonie że znosi te moje wariactwa
I wiecie co? Z tego wszystkiego już całkiem zapomniałem, że tam gdzieś pod nogami był asfalt. A ja przecież … nie lubię łykać asfaltu…
Ale to przecież nie o to w bieganiu chodzi, prawda?
PS. Zeszłej nocy dostałem głupawki przypominając sobie hasło: pozytywnie pierdolnięty – zawsze uśmiechnięty. No jakże to jest prawdziwe
PS2. Zgadniecie, gdzie lecę(w sumie całą rodziną) za miesiąc?