Marathon des Vins de La Cote Chalonnaise, czyli wyjątkowy bieg we Francji
Niewielka malownicza miejscowość Givry we Francji otoczona jest wzgórzami, na których jak okiem sięgnąć rozciągają się winnice. Stare, niskie domki z okiennicami, niewielkie sklepiki pełne wędzonych wędlin, piekarnie z bagietkami i croissantami oraz kawiarnie zachęcają do rozkoszowania się klimatem francuskiego slow time.
W tej malowniczej scenerii organizowany jest w wielką sobotę wielkanocną maraton des Vins de La Cote Chalonnaise. Trasa nie jest łatwa, prowadzi wzgórzami, wśród winnic, dużo na niej podbiegów, drogi są gliniaste i pełne kamieni. Prócz pełnego maratonu wybrać można jeszcze półmaraton lub biegi na 10 i 5 kilometrów. Dziesięciokilometrowa trasa jest właśnie moim wyborem.
Miasteczko biegowe..
urządzone jest w stylu czysto francuskim. Prócz stanowiska z ubraniami i butami do biegów królują stoiska pełne wędzonych wędlin, aromatycznych francuskich serów, kanapek, a lekko podchmielone staruszki zachęcają do nabycia kubeczka lokalnego wina – tylko za 2 euro. Jak widać bieg we Francji ma swoje uroki 😉
Odbiór pakietów startowych jest pewnym wyzwaniem. Nikt tu nie mówi po angielsku, a bardzo uprzejmi wolontariusze są pewni, że jeśli powtórzą po francusku dwa razy każdą informację, my już na pewno zrozumiemy. Sytuacja nie poprawia się nawet w punkcie informacyjnym. Z uśmiechem na twarzy poruszamy się zatem zgodnie z podszeptami własnej intuicji i .. dajemy radę
Bieg na 10 km..
zaczyna się o godzinie 9.30. Ciężko tu powalczyć o lepszy czas, ponieważ od początku trasa prowadzi wąską drogą, a uczestników jest sporo. Miejsce startowe z tyłu peletonu sprawia, że początkowe 2 km to bieg w dużej grupie i trudno kogoś wyprzedzić. Wszystko wynagradzają widoki. Winnice pełne wypuszczających pąki winorośli, słońce i błękitne niebo, a do tego pierwsze w tym roku słońce, na które w Polsce o tej porze trudno było liczyć. Wszystko klaruje się na dłuższych podbiegach. Trzeba uczciwie powiedzieć, że francuscy biegacze słabo sobie z nimi radzą i zaczyna się to, co najprzyjemniejsze, czyli wyprzedzanie tych, którzy już nie mają siły. To ten moment kiedy wiesz, po co trenowałeś i widzisz ile ci to daje. Ta satysfakcja sprawia, że nawet punkt żywieniowy (w połowie 10km trasy), pełen rewelacyjnych francuskich serów i wędzonej szynki, nie jest w stanie mnie zatrzymać.
Bieg kończę na 118 miejscu z blisko tysiąca uczestników. Na mecie czeka zamiast medalu butelka lokalnego wina z 2012 roku. Wina już nie ma, ale o biegu będzie przypominać koszulka finiszera.
Autor: Marcin Jurczenko