Kraków City Race – finał, czyli niespodziewane 1 msc. w kategorii Czeladnik.

Zanim zacząłem intensywniej angażować się w bieganie z ITMBW po pierwszym starcie w Kraków Business Run zainteresowałem się tym, co od dawna mnie ciekawiło: biegami na orientację. Szukałem imprez biegowych, myślałem już o jeżdżeniu do Bielska na cykliczne wieczorne biegi gdy niespodziewanie trafiłem na organizowane w sezonie jesienno-wiosennym biegi pod nazwą Kraków City Race – Rozgrzewka. Biegi zarówno dla całkowitych amatorów, jak i dla zaawansowanych biegaczy. Trzy kategorie: Terminator, Czeladnik i Mistrz. Różnią się zarówno ilością punktów, ale i długością dystansu (z czym pośrednio wiąże się obszar po jakim się biega). Organizowane w jeden z czwartkowych wieczorów, w poprzednim sezonie siedem biegów. Zaś w miniony weekend (20/21 października) miał miejsce dwudniowy finał.

Już gdy zobaczyłem zapowiedź w której informowano o biegach wewnątrz budynków stwierdziłem, że tego na pewno muszę spróbować. Długo zwlekałem z rejestracją, zastanawiając się czy zapisać się na wszystkie trzy biegi, czy tylko na AGH. Bieg niedzielny ze względu na obszar wydawał mi się ciężki, ostatecznie zapisałem się tylko na indoor sprint AGH.
Bieg zaczął się z lekkim poślizgiem, co przy takich imprezach nie jest niczym dziwnym – i tak każdy startuje odrębnie (wyjątek to tzw. rozsypanka, ale to temat na zupełnie inną opowieść). Jak wglądał sam bieg? W skrócie: ciekawie :). Brak wiatru, przyjemna temperatura – a przede wszystkim długie i szerokie korytarze pozwalały rozwinąć prędkość. Gorzej jak trzeba było się minąć w szklanych drzwiach – ale to już kwestia minimalnej uprzejmości. Czy to by jednak uzasadniało określenie: „ciekawie”? No przecież, że nie… Dlaczego biegało się ciekawie chyba najlepiej podsumowuje zasłyszane wieczorem: „dobiegasz do końca korytarza i jedyne co Ci się ciśnie na usta to krótki żołnierski komentarz: ku…”. Tak, uśmiechnąłem się słysząc go, bo sam tak w jednym miejscu miałem. Akurat chyba nie na końcu korytarza, ale na schodach które na szybki rzut oka nie różniły się wiele od zwykłych, dwubiegowych w górę i w dół. Z tą różnicą, że tu biegi w dół i w górę były rozdzielone ścianą, a punkt kontrolny oczywiście znajdował się po jej drugiej stronie. Więc zamiast szybkiego odbicia trzeba jeszcze w dół, sąsiednia klatka schodowa, w górę, w drugi korytarz, jest. O – jeszcze jeden komentarz też wieczorem zasłyszany: „tyle lat już biegam na orientację, a dopiero pierwszy raz przydał mi się kompas”.

Wspomniałem, że zapisałem się tylko na indoor sprint? No to skąd wiem jak wieczorem komentowano? Kategorię, którą wybrałem (Czeladnik) skończyłem z drugim czasem tracąc 4:26 do prowadzącego i jednocześnie mając 12:15 przewagi nad trzecią osobą. Dodając do tego krótki dystans (około 2km) czułem niedosyt. A że miejsca jeszcze były to wybrałem się do Wieliczki z mocnym postanowieniem ukończenia całości. Bo wówczas już było wiadomo, że Czeladnik w niedzielę będzie miał zgodnie z optymalną trasa jedynie 5 km do pokonania.

W Wieliczce masakra – nie dość, że noc, to jeszcze leje. Wziąłem nowe buty terenowe na zasadzie: a, tak sobie zobaczę. Przynajmniej w jednym miejscu uratowały mi d. gdy trzeba było się wygrzebać z chyba ponad metrowej głębokości rowu, w którym był punkt do zaliczenia. A stroma skarpa już rozorana. Podobno żadne buty nie były tam dobre … mnie jak tylko się przymierzyłem udało się wyjść prawie bez problemów. O ile na AGH wyniki były bardzo rozstrzelone – od 19 do ponad 50 minut, to w Wieliczce stawka była znacznie bardziej wyrównana. W Czeladniku najszybszy 18:28 umocnił się do mnie o 1:41. Piąty stracił do niego jedynie 3:16, czym jednocześnie będąc trzecim w Wieliczce zwiększyłem przewagę do niego o ponad półtorej minuty (bo to on był też trzeci po AGH).

Niedzielny poranek dalej deszczowy, na szczęście na start już przestało padać i było tylko mokro. Dwie minuty przede mną miał startować pierwszy na ten moment w Czeladniku, ale nie stawił się na starcie. W tym momencie wiedziałem już, że tylko spóźnienie i jego start w innej minucie może odebrać mi pierwsze miejsce. Teoretycznie mogłem gdzieś się pogubić i stracić 13 minut przewagi nad kolejnym, ale jak biegam to zbliżoną sytuację miałem tylko raz – gdy w forcie Batowice późnym wieczorem źle policzyłem zaułki i zbyt późno wróciłem do „pewnego” miejsca. Po przebiegnięciu 5km i 110 metrów (czyli prawie idealnie optymalnie) zameldowałem się z pierwszym czasem na mecie. Tak oto po raz pierwszy w takich zawodach nie tylko stanąłem na podium, ale wręcz na pierwszym miejscu.

Trochę dziegciu dotyczącego organizacji. Choć miło wygrać, to jednak według mnie trochę bez sensu było tak mocne rozdrobnienie kategorii. Z jednej strony Terminator, Czeladnik i Mistrz są wymieszane kobiety i mężczyźni, a z drugiej strony poza tymi kategoriami (z Kraków City Race Rozgrzewka) wprowadzono pięć kategorii wiekowych, plus w każdej podział M/K. Każda kategoria wiekowa ma inną trasę, inne punkty… Nie da się więc połączyć i zrobić wyników „open”, a w kategoriach jest po osiem, dziewięć – w porywach kilkanaście osób. Być może spodziewano się większej frekwencji na „finał”, stąd taki podział. Nie no, fajnie wygrywać z zawodnikami WKS Wawel specjalizującymi się w biegach na orientację ;), ale jakoś żałuję że wybrałem Czeladnika zamiast kategorii wiekowej. Ciekawostką była bardzo wyrównana walka właśnie w niej, gdzie pierwsze trzy osoby na mecie etapu w Nowej Hucie miały czasy 31:11, 31:12 i 31:13.

I jeszcze jedna ciekawostka. Gdy byłem wywoływany na podium padło: Grzegorz Sowa ze Stowarzyszenia I Ty Możesz Być Wielki. A w opisie grupy było tylko ITMBW Kraków. 🙂

Podsumowując: widać od razu postępy związane z regularnym bieganiem. Trasy na orientację rzędu 5km nie stanowią już żadnego problemu do ciągłego biegu, gdy wcześniej musiałem między niektórymi punktami „odpoczywać” idąc.

No i najważniejsze na koniec: od 22 listopada kolejny cykl „rozgrzewki”.

Autor:Grzegorz Sowa