Spartan Race Poland – relacja

W weekend 8-9 sierpnia w Białce Tatrzańskiej odbył się Spartan. W jego skład wchodziły biegi Beast (21km, 31 przeszkód) oraz Super (10km, 25 przeszkód) i Sprint (5km, 20 przeszkód). Był to mój drugi wyjazd na bieg z przeszkodami, w którym brałem udział, w związku z czym nie nastawiałem się na wynik. Moim celem było umiejętne rozdysponowanie sił i ukończenie wszystkich trzech biegów, czyli zaliczenie Trifekty.

WYJAZD

Na początku na miejsce, wzorem Krynicy, planowałem dojechać na rowerze, jednak prognoza pogody na powrót i świadomość możliwego zmęczenia zwyciężyły. W sobotę o 6:40 wyjechałem z Krakowa autokarem. W Białce byłem po około dwóch godzinach, czyli lekko przed 9:00. W związku z dużą ilością pozostałego czasu postanowiłem podejść bliżej startu i pooglądać starty zawodników z wcześniejszych fal.

PIERWSZY START – BEAST

Źródło. Facebook Spartan Race Poland

10:20. Start za 35 minut, więc powoli kieruję się do strefy startowej. (Zawodnicy byli wpuszczani 30 minut przez startem danej fali) Mierzenie temperatury, odkażanie rąk, 30 burpees, bo oczywiście nie wydrukowałem kartki, odbiór chipa, szybki wychodek, depozyt i oczekiwanie na start. Pięć minut przed startem odbyła się rozgrzewka z Adriana Kolasa OCR Athlete & Coach, po czym to podeszliśmy pod linię startu. Szybkie odliczanie i jazda! Oczywiście na początek wita nas podbieg. Podczas wdrapywania się na niego pokonujemy kolejno ściankę i przeskakujemy przez kłodę. Łatwo poszło. Odbijam w lewo i zbiegam w dół. Po paru minutach docieram do równoważni. Tutaj zrobiłem błąd. Rok wcześniej podczas wolontariatu stałem właśnie przy równoważni. Różnica była jednak taka, że tam była ona nieco szersza i była praktycznie płaska. Tutaj nie dość, że szerokość to jakieś 4-5 cm, to jeszcze zaczyna się podejściem, a kończy zejściem. Spadam, więc lecę robić burpees.

Po równoważni trasa prowadziła przez mały strumyk. Było gorąco, więc cieszyłem się, że schłodzę sobie przynajmniej nogi. Po około 200 metrach truchtu docieram pod prawie pionową ścianę ziemi (nie wliczana do przeszkód podobnie jak strumyk). Gdzieś tam z boku sterczą sobie kawałki taśmy oznaczającej trasę. Czekam chwilę, aż osoby przede mną wdrapią się na górę i przystępuję do wspinaczki. Z przyczepnością było ciężko, ale dałem radę. Po wyjściu na górę ukazuje mi się znajomy widok – ukośna ścianka z linami, cementowe kule i z-wall. Punkt z wodą oczywiście znajduje się na szarym końcu. Ale dobra. Na ściankę wybiegam bez pomocy liny, z tyłu schodzę po schodkach. Podbiegam do kuli i tutaj się zatrzymuję. Kule, mimo, że są proste, a siłowo sobie z nimi radzę, to i tak sprawiają mi trudność. Ważą 50 kg, czyli około 10 kg mniej niż ja. Technikę radzenia sobie z kulą znam z treningu do Spartana w Krakowie, więc od razu odpowiednio się ustawiam, wtaczam ją na udo, lekko poprawiam i przygotowuję się do największego wyzwania na tej przeszkodzie, czyli do wstania. Złe wzniesienie się może skończyć się na zmiażdżeniu stopy, więc trzeba uważać. Kilka bujnięć i udało się.

Lecę dalej. Spotykam tu Adam Wójcik Athlete, wymieniamy parę zdań i idę na z-walla. Nie jest to dla mnie nic trudnego, więc po chwili słychać dźwięk dzwonka. Dobiegam do wody. Wypijam tutaj z 5 kubeczków. Nie chciałem się ograniczać, bo przed biegiem niestety nie udało się uzupełnić płynów i byłem lekko odwodniony. Lecę dalej. Po 150 metrach czeka na mnie drut kolczasty. Wzorem innych biegaczy pokonuję go turlając się z krótką przerwą na środku. Pod koniec lekko kręci mi się w głowie, ale nie jest to dla mnie problemem. Wracam do biegu i truchtam dalej pod górę, a następnie odbijam w las. Po kilometrze wybiegam na asfalt i podbiegam do twistera. Niestety po przejściu jednej z trzech sekcji ręka ześlizguje mi się i spadam. Po odbębnieniu burpees odbywam sesję fotograficzną i wbiegam do kanału. Ze względu na dużą ilość błota w początkowej części, dużą ilość nieregularnych kamieni w dalszej i nieregularny poziom wody decyduję się na przejście tego odcinka. Po wydostaniu się z kanału mijam fotografa i podbiegam do punktu. Tutaj wpadają trzy kubeczki. Zaczynam wspinaczkę. Najpierw w górę, potem w dół, następnie znowu w górę. Memory test. Dostaję do zapamiętania ciąg DAUK2U. Kojarzę to sobie z nieukiem to you i lecę dalej. To będzie ważne później. Zbiegam w dół do wody, gdzie wypijam cztery kubeczki i przeszkód. Na ściance z dziurami, łańcuchami i chwytami spadam. Burpees. Następnie bender i znowu burpees. Zdarza się, lecę dalej. Twister. Na ostatniej z obrotowych rurek ręka ześlizguje mi się. Burpees. Następnie Stairway to Sparta. Nic trudnego. Zbiegam w dół. Tutaj trafiam na rzut włócznią i tak jak większość zawodników idę do strefy burpees. Po chwili ruszam dalej. Pionowa ścianka, na którą wchodzę po rozłożonej na niej siatce. Schodzę podobnie. Inverted wall. Łapię się górnej krawędzi, wchodzę po drewnianych schodkach, podbijam się do góry i blokuję łokcie. Przenoszę nogi na drugą stronę, schodzę na dół i biegnę dalej. Przejście po Slack Line. Szybko pokonuję pierwszą połowę, łapię równowagę na kostce na środku i drugą połowę pokonuję analogicznie. Armer. Nic trudnego. Kolejny rzut włócznią, kolejne burpees. Chwila biegu i punkt z wodą. Tutaj lecę na rekord i wypijam półtora litra wody i izotoniku. Podchodzę spokojnie do liny. Wchodzę praktycznie na samą górę, dzwonek jest kilkadziesiąt centymetrów ode mnie. Niestety psychika bierze górę i uaktywnia mi się lęk wysokości. Odpuszcam i mimo namowy wolontariuszki kieruję się na burpees. Robię je w trzech seriach ze względu na zmęczenie tricepsów. Idę dalej. Monkey bar. W połowie przeszkody ześlizgują mi się rękawiczki. Spadam, burpees. Kolejne jest plate drag. W porównaniu do zeszłorocznej Krynicy było dużo łatwiej. Pewnie to ze względu na mniejszą ilość zagłębień nie było już tutaj tak ciężko. Ścianka. Po burpees ciężko jest mi wejść na górę, więc wzajemnie z innymi zawodnikami pomagamy sobie ją pokonać. Biegnę dalej.

I co? Kolejna ścianka, znowu to samo. Lecę dalej. W tej chwili powoli zaczynam już mieć dość, ale staram się myśleć o mecie, która jest coraz bliżej. Drut kolczasty. W porównaniu do wcześniejszego, teraz było inaczej. O ile w tamtym przypadku była trawka i można się było przeturlać, o tyle teraz jest masa błota, a miejsca mniej. Uważając na obolałe kolana przechodzę dalej. Memory test. Zrobiłem literówkę i pomyliłem A z E. Burpees. Tyrolean travels. Niestety nie udało mi się jej zrobić, skutkiem czego są burpees. Meta jest w tej chwili w zasięgu wzroku, przyspieszam. Dobiegam do logflipa. Zwalniam. Psychika nie poradziła sobie z ciężarem. Burpees. Ścianka. Ogarnąłem, bo meta już blisko. Herkules. Nie ważne ile bym tutaj zrobił i ile się męczył, po prostu nie wyciągnę przy obecnej wadze takiego ciężaru. Burpees. Ostatnia przeszkoda, na której można robić burpees, czyli multirig. Na szczęście przed biegiem miałem okazję poćwiczyć przechodzenie po tego typu przeszkodach, więc poszła mi ona naprawdę sprawnie (Dzięki Marek. 😉 ). Podbiegam do Cargo, wchodzę na górę, schodzę na dół i sprintem pędzę na linię mety. Daję opaskę do odcięcia, dezynfekuję ręce, biorę medal i standardowo kieruję się w kierunku kubeczków z wodą. I tutaj standard, czyli cztery kubeczki. (A co było dalej, to wiedzą wybrani. 😉 )

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

Dodano 17.08.2020

POBUDKA

Budzę się w okolicach ósmej zastanawiając się, czy wczorajszy Beast dał mi w kość. Na szczęście mimo lekkiego zmęczenia tricepsów i łydek ogólny stan fizyczny wydaje mi się dobry. Korzystam więc z łazienki, jem śniadanie i zaczynam się pakować. W międzyczasie piszę z Markiem i dogadujemy miejsce spotkania. Pakowanie kończę o 9:00 i orientuję się, że jestem lekko spóźniony. Zabieram rzeczy i kieruję się w kierunku startu.

SPOTKANIE Z MARKIEM

Do biura docieram o 9:25, a start mam o 9:40. Na szczęście jestem praktycznie gotowy do startu, więc nie panikuję. Robię standardowe już burpees za brak wydrukowanego oświadczenia, wypełniam nowe i odbieram chip. W tym momencie spotykam Marka. Witamy się i udajemy w stronę depozytu. Ze względu na podział na fale Marek startuje 20 minut po mnie. Umawiamy się, że po starcie zaczekam na niego po pierwszym podbiegu i udaję się do strefy startu. Szybka rozgrzewka i lecę.

SUPER

Podbieg pokonuję spokojnie, właściwie to podchodzę. Ściankę i belkę pokonuję bez problemu przy okazji pomagając jednej z zawodniczek pokonać przeszkodę. Po kilkunastu minutach docieram na szczyt i czekam.Zawodnicy mijają mnie i mijają. Niektórzy nawet pytają mnie czy wszystko okej. W końcu dociera Marek. Szybko wstaję z ziemi i dołączam do niego. Ze względu na problemy z kostką decydujemy się pokonać trasę marszem, ale to nie byle jakim marszem. Marek okazał się całkiem niezłym chodziarzem i utrzymanie jego tempa było dla mnie całkiem sporym wyzwaniem. Docieramy do pierwszej przeszkody, czyli slip walla. W tym momencie Marek wyjmuje kamerkę i zaczyna nagrywać w jaki sposób pokonuję przeszkody. Oczywiście nie pozostaję dłużny i jego zmagania również utrwalam. Slip wall poszedł łatwo, czterdziestokilogramowy kamyczek o dziwo też. Na z-wallu powspominaliśmy z-walla z Krynicy, na punkcie tradycyjnie co nieco wypiłem i wyruszyliśmy dalej. Czołganie przez turlanie pod drutem kolczastym poszło nieco ciężej, bo o niektóre fragmenty udało mi się zahaczyć, co poskutkowało nabyciem pamiątki na kilka kolejnych dni. Docieramy do Twistera. Tutaj niestety odpadam w 1/3 przeszkody przy przejściu na kolejny segment przeszkody. Na tej samej przeszkodzie odpada też Marek, co mnie trochę zdziwiło. Przeszedł praktycznie całą przeszkodę, ale chyba ześlizgnął się na jednym z ostatnich fragmentów. Trudno, zdarza się. Przechodzimy następnie przez kanał, który wyglądał naprawdę nieźle. Światło wpadające przez dziury w betonowych płytach sprawiało wrażenie, jakby były tam zamontowane lampy LEDowe. Po wyjściu chwila przerwy na punkcie z wodą i lecimy dalej. Na Olympusie niestety nie daję rady i odpadam od dziury. Następny jest bender. Złapać się rękami, podbić, złapać nogami rurę, podciągnąć się, przejść na drugą stronę i zeskoczyć. Proste. No przynajmniej nie dla mnie. Pomimo dwóch prób strach przed upadkiem nie odpuszcza i za każdym razem gdy chcę chwycić się kolejnej rury myślę o ześlizgującej się ręce. Zły na siebie idę do strefy ze świadomością, że jednak tą przeszkodę byłem w stanie przejść. Po skończeniu burpees ruszamy dalej i docieramy do Beatera. Lekko oswojony już z tą przeszkodą podchodzę do niej pewniejszy siebie, ale niestety nie udaje się przejść jej do końca. Przy Stairway to Sparta pomagamy znajomej nam dziewczynie, z którą to na przemian się prześcigaliśmy i dalej idziemy przez chwilę razem. Spear throw. W przeszłości ani razu nie udało mi się trafić. Jednak tym razem już się nie łudziłem i po chybionym rzucie udałem się na karne burpees. Kolejne było vertical cargo. Wejść, przejść na drugą stronę i zejść. Chwila i zrobione. Więcej czasu straciłem przy strumyku za tą przeszkodą. Przepływając przez liczne kamienie lejąca się woda była krystalicznie czysta. I zimna. Umyłem ręce, napiłem się i ruszyłem dalej. Inverted wall nie sprawiła mi problemu, więc pokonałem ją w kilka sekund. Kilkaset metrów dalej było ciekawiej. Na Slack line doszedłem do połowy i stając na drewnianym klocku przez długą chwilę starałem się odzyskać utraconą równowagę. Gibając się raz do przodu, raz do tyłu walczyłem z myślą, która kazała mi wystawić drugą nogę i podeprzeć się o ziemię unikając upadku. Na szczęście balans udało się odzyskać i przy zachęcających słowach wolontariuszy dojść do końca przeszkody, co już było jedynie formalnością. Po mnie ze Slackiem mierzył się Marek. Niestety nie poszło mu dobrze. Był to jedyny moment, w którym to ja czekałem na niego, a nie on na mnie. Widząc zbiornik z wodą Marek wiedział już co za chwilę nastąpi. Sześć kubeczków wypitych. Standard. Niestety kolejna okazała się lina, z której niestety z wiadomych powodów zrezygnowałem. Podczas wykonywania burpees Marek docenił mój trud i przyniósł mi kolejny kubeczek, dzięki któremu końcówka poszła już o wiele szybciej. Magiczna moc kubeczków nie skończyła się jednak na tym i na Monkey barze poszło mi już dobrze. Przy Plate dragu pożartowaliśmy sobie o kubeczkach i poszliśmy dalej. Niestety przy kolejnej ściance było mi już trochę ciężej, ale udało się po chwili przez nią przejść. Od tego momentu rozpoczęło się ostatnie zejście na trasie, podczas którego, razem z naszą znajomą, rozmawialiśmy o bieganiu w szerokim tego słowa zakresie. Nim się zorientowaliśmy byliśmy już na dole przy logflipie. Tym razem nie odpuściłem. Podłożyłem jedną rękę, przesunąłem worek, podłożyłem drugą, zaplotłem palce i podniosłem. Udało się. Kolejna była ścianka. W momencie gdy Marek podał mi kamerkę zawiesiłem się i myślałem, że chce by go nagrać. Nagrać. Bardzo skomplikowaną przeszkodę, jakim jest ścianka. Wchodzimy na plac. Z Herkulesem wiem, że sobie nie poradzę, więc robię burpees. Strasznie się z nimi męczę, ale kończę. Mam przed sobą Multirig. Chwila na uspokojenie się i zaczynam przechodzić. Spokojnie, bez pośpiechu przechodzę i dzwonię dzwonkiem. Zeskakuję i zaczynam biec do Big-cargo. Przechodzę je z kamerką i zapasową baterią w ręce bez problemu po czym razem z Markiem przekraczam linię mety. Chwilę rozmawiamy z wolontariuszem Pawłem, zabieramy co nieco z bufetu i opuszczamy strefę mety. Przez około godzinę rozmawiamy o przeszkodach po czym idziemy na przystanek, skąd Marek ma autokar powrotny. Autokar podjeżdża, żegnamy się, Marek odjeżdża, a ja kieruję się kolejny raz w stronę miasteczka.

KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ

Relacja filmowa z Spartan Race Poland

Autor – Artur Łabędź & Marek Kutyła (film)